Zielony Kamyk…
Dziś na plaży, zostałam obdarzona zielonym kamykiem. Obracałam go w dłoni, cichutko nucąc piosenkę sprzed wielu lat…
„Wsiąść do pociągu byle jakiego,
nie dbać o bagaż, nie dbać o bilet,
ściskając w ręku kamyk zielony
patrzeć jak wszystko zostaje w tyle…”
Obserwowałam mewy, przecudne Alki… Tak ufnie jadły okruchy czerstwego chleba, pozując do zdjęć. Fale obmywały moje stopy, delikatną pianą pokrywając piasek, w którym powoli się zapadały. Kamyk, wpasowany w ściśniętą dłoń przypominał, jak przed laty wsiadłam, co prawda nie w pociąg lecz w samolot, i poleciałam w podróż życia. Podróż, która trwała ponad szesnaście lat i zabierała mnie nad różne wody, a jednak to nie był Bałtyk, co za serce jakoś dziwnie porywa i trzyma. Pewnie i od norweskiej strony nie wyglądałby dla mnie tak samo…
Usiadłam na piasku, bialuchnym, miękkim, i jak to Leśmian by ujął - „biało wysrebrzanym”, i tak przywoływałam w pamięci po kolei plaże kanadyjskich jezior, Atlantyku, Morza Śródziemnego, Kaspijskiego i Adriatyku… i jakoś mi tak wyszło, że każdej czegoś brakowało, a najbardziej tego lekuchnego piasku. Wiele się zmieniło od czasu, gdy nasze plaże były poutykane papierami, petami i butelkami po piwie. Gdy teraz obejmuję spojrzeniem bezmiar piaszczystych łach i wydm, ciepło się na sercu robi, że i u nas teraz są zadbane.
Falochrony, wciąż z naturalnych bali, są ulubionym miejscem wypoczynku rybitw, które przyciągają wzrok rozczapierzonymi skrzydłami. Te pale aż proszą śmiałków o wdrapywanie się na wystające z morza kikuty; rzadko kto odmawia sobie przyjemności pozowania do zdjęć na ich szczytach.
A ptaszyska, co i rusz z gracją podrywają się do lotu, a wraz z nimi, szybują i nasze myśli, jakby wzrokiem powiązane z trajektorią ich przelotu. Mój zielony kamyk, ogrzany ciepłem zaciśniętej dłoni, promieniuje niczym magiczny talizman… Zastanawiam się, ile jeszcze podróży mnie czeka. Takich, w których nie zadbam o bagaż, nie zadbam o bilet, gdyż ściganie marzeń będzie się dopominało o rzucenie wszystkiego na jedną szalę…
Czasem zazdroszczę Cyganom, co z wiatrem pędzą, znają cały świat, tańczą i śpiewają, choć przecież powiadają, że dziś prawdziwych Cyganów już nie ma… A jednak, „ore, ore, szabadabada amore” w sercu gra, a czasy takie, że cygańska włóczęga przypada w udziale emigrantom wszelkich nacji. Jak dobrze wciąż móc zaśpiewać:
„Kiedy tańczę, niebo tańczy ze mną,
kiedy gwiżdżę, gwiżdże ze mną wiatr.
Zamknę oczy, liście zwiędną,
kiedy milknę, milczy świat.”
© Katarzyna Georgiou
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz