Poranek na wsi wstał mroźny i oszroniony... Na oknach kwietne wykwity, choć nie tak piękne jak te, które pamiętam z dzieciństwa...
Spałam na poddaszu, gdzie też stoi moje dodatkowe pisarskie biurko. Na dole, w bibliotece jest zbyt zimno by pisać... Biurko ze starego magla musi więc poczekać do wiosny. Stare domy mają swój urok, ale zimą ogrzewane być muszą na okrągło. A pisarza po świecie nosi i nie zawsze do pieca dokłada.
Dziś chcę się podzielić z wami opowieścią o karmelkach śniegowych. Miała ta produkcja miejsce również w niedzielę, tylko lat kilka wstecz... I pewne reminiscencje związane z okresem emigracji :)
"Snowdrops czyli karmelki śniegowe"...
Poranek niedzielny wstał mroźnie nastrojony ku ludziom i zwierzętom jednako… Termometr zewnętrzny wskazywał siedem stopni poniżej zera, a bieluchny śnieg skrzył się w słonku, zapraszając do zabawy, z czego skwapliwie skorzystali mój syn i kot, buszując po ogrodzie i w okolicy szałasu nad brzegiem rzeczki, od kilku tygodni budowanego pod uschłą wierzbą, jeszcze nie ściętą przez bobry z naszego bliskiego sąsiedztwa. Jestem pod wrażeniem budowniczych, mojego syna i jego kolegi, którzy korzystając z chwili mojej nieuwagi, miast zatargać zeschłe kłącza chmielu do ogniska, zużyli je jako materiał budowlany…
Pozbawieni komputera, i prawie też i telewizji – bo dwa zaśnieżone kanały chyba się nie liczą, jako łącza ze Starym Światem, żyjemy weekendowo prawie jak pionierzy kanadyjscy. Co prawda nie pozbawiamy futer okolicznych zwierząt, nie mając zapędów traperskich w 21 wieku, ale ręcznie wykonujemy wiele robót gospodarskich na czele z układaniem i noszeniem drewna, odśnieżaniem, paleniem w kominku, porządkowaniem ogrodu, rekonstrukcją chaty i… wymyślaniu zabaw, jak to drzewiej bywało. Obserwowałam moich dwóch facetów przez okno, otulona ciepełkiem kominkowego ogrzewania, i tak naszły mnie wspomnienia pewnego zimowego dnia, z warzeniem syropu klonowego w pionierskiej wiosce torontońskiej Black Creek Pionier Village… Nazwa prawie pasująca do mojej sytuacji – wieś jest, strumyk jest, pionierem-zasiedleńcem się czuję, więc mnie naszły… Co prawda klonu okazałej wielkości nie mam, a te co rosną wzdłuż rzeki są jeszcze za młode na ściąganie z nich syropu, kotła też jeszcze do warzenia nie mam zamontowanego, więc pomyślałam sobie, że sprawię synowi przyjemność i razem zrobimy cukierki w starym stylu, mając do dyspozycji karmel, przyprawy śnieg i mróz – kluczowy składnik potrzebny do domorosłej produkcji landrynek. Kiedyś widziałam na starej rycinie opatuloną gromadę dzieci i ojca, którzy wylewali karmelkową słodkość z garnka na zmrożony śnieg tuż przed chatą z bali, a gdy zastygł, łamali słodkie tafle i smakowali tak zrobione karmelki. Mmmm… już poczułam ich smak, więc czym prędzej popędziłam do kuchni, uprzednio wystawiwszy głowę za drzwi z okrzykiem „Robimy cukierki śniegowe!” Nim powyciągałam garnek i ingrediencje, Skrzat, już rozebrany z kombinezonu śniegowego, stał przy kuchni oczekując instrukcji :)
"Wlej odrobinę wody na dno garnka,
Dodaj duuuużo brązowego cukru,
Dorzuć sporą dawkę cynamonu,
Mieszaj do wrzenia i nie przestawaj, bo…
… wykipi i będzie mniej masy cukierkowej" ;)
No, i karmelkowa masa, zgęstniała jak się patrzy, była gotowa do wyniesienia na dwór i do części drugiej – uruchomienia produkcyjnej taśmy landrynkowej. W tym celu, opatuliwszy się porządnie, wyruszyliśmy do ogrodu, w poszukiwaniu dziewiczego śniegu i płaskatej powierzchni do wylewania masy.
Skrzat nieopatrznie zaproponował wylewanie karmelu na pieńku, bo był w miarę równy, ale zarówno i ja i on zapomnieliśmy, co po jesieni może znajdować się na nim pod tą niewinnie wyglądającą pierzynką śniegu. Hehe, wkrótce się okazało, co będą zawierać landrynki, no ale komu przeszkadzają jakieś tam liście, kawałeczki ziemi i igieł czy zmrożone stworzonka drzewno-ziemne?
Ani kotu, ani tym bardziej memu synowi nie przeszkadzała wkładka w karmelu, jeden wąchał, a drugi bezwstydnie próbował, nurzając paluchy w zastygającej masie… Jednakowoż, część karmelu wylaliśmy cienką warstwą do szklanego naczynia, by i wersję „clean” mieć w zapasie… I gdy czysty cukierek zastygał nam na ławie przed domem, Skrzat włupcował resztkę z garnka, pewnie w trosce o swoje dzienne zapotrzebowanie cukru, które ostatnio zostało mocno nadszarpnięte przez maminą zabawę w chowanego słodycza.
Polecamy produkcję i smakowanie tychże landrynek, proponując nadmiernym czyściochom wylewanie masy karmelkowej na silikonową matę – byle rozłożoną na mrozie i śniegowym podłożu.
A swoją drogą, fajnie jest być pionierem Nowego Świata, korzystając z doświadczeń naszych Przodków i prostoty w pomysłowości umilania sobie życia…
Smacznego:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz